piątek, 25 grudnia 2015

Narodzony Bóg - Król

"Jezus się narodził, Jezus się narodził. Przyszedł między ludzi, aby ich odkupić." 

Maleńka Miłość właśnie tej nocy, ponad dwa tysiące lat temu przyszła na świat, by zbawić człowieka. By dać mu życie wieczne. W małej, zimnej stajence narodził się nam Zbawiciel, Mesjasz, Pan. Bóg, który zechciał być człowiekiem. 
Ilu ludzi chciałoby być bogami? Pewnie wielu. Najlepiej mieć jakieś nadprzyrodzone moce, kupę hajsu i nic więcej do szczęścia nie potrzeba. Jednak, kto z nas, ludzi, wolałby oddać wszystko i mieszkać w stajni, w ubóstwie i chłodzie? 
Dla maleńkiego Jezusa nie było nigdzie miejsca. Nikt nie chciał przyjąć do żadnej gospody brzemiennej Maryji wraz z Józefem. Nikogo to nie obchodziło. Ale można powiedzieć, że przecież nikt nie wiedział, że rodzi się Zbawiciel świata. Ciekawe, czy gdyby wiedzieli, przyjęliby? Może też i nie wszyscy. Przecież teraz też dla ludzi ważniejszy jest świąteczny lans, magia i inne pierdoły. Żeby się nażreć i nachlać. Po co im Bóg? Przecież ważniejsze są prezenty pod choinką. Im bogatszy Mikołaj tym lepiej. 
Bogu dzięki, nie wszyscy przechodzą święta tak nudno. Niektórzy wolą zaprosić do swojego domu nowonarodzone Dziecię Jezus. Wolą usiąść do wieczerzy wigilijnej wraz z najbliższymi, dzięki którym ten czas jest pełen miłości i rodzinnego ciepła. Przecież święta bez Boga są bez sensu. Bo jeżeli nie wierzysz to po co stroisz choinkę, szykujesz kolację i kupujesz prezenty? No tak, bo taka tradycja. Szkoda. Nawet nie wiesz ile tracisz. 

Na te święta chciałabym życzyć wszystkim błogosławieństwa Bożej Dzieciny. Zdrowia, miłości, pogody ducha i wielu wspaniałych chwil w nadchodzącym Nowym Roku 2016! 

#xmas #BożeNarodzenie

poniedziałek, 14 grudnia 2015

Przebaczenie

Człowiek jest tylko człowiekiem i nie byłabym sobą, gdybym nie zgodziła się z podpisem poniższego zdjęcia.

Nie mniej jednak nie zgodzę się z przesłaniem, które można z niego wyciągnąć. Mianowicie, nie powinniśmy od razu skreślać drugiego człowieka. Owszem, możemy zniknąć z jego życia, jeżeli ta osoba nas nie chce. Jednak nie zamykajmy drzwi, którymi ta osoba może do nas wrócić. Bo nigdy nie jest za późno na zrozumienie, że robiło się źle, że zboczyło się z trasy. Tak samo nigdy nie jest za późno na nasze nawrócenie. Bóg nigdy nie zamyka drzwi, którymi z łatwością możemy do Niego wrócić. 
Czym te moje "wypociny" uargumentuję? A już, bardzo proszę. Mam znajomą. Tylko znajomą. Z relacji, można by ją nazwać, przyjacielskiej, bez kitu dokładnie z takiej relacji, stałyśmy się jedynie znajomymi. Nasze rozmowy, jeżeli w ogóle do takowych dojdzie, zaczynają się i kończą zwykłym słowem "cześć". Przykre, ale prawdziwe. Relacja nasza popsuła się przez pewne duchowe walki, ale nie o tym mam tutaj gadać, a w zasadzie pisać. Tak nawiasem mówiąc, mam nadzieję, że ona kiedyś napisze dla was swoje świadectwo nawrócenia. Hope so! Wracając. Ostatnio nasza relacja polegała jedynie na moim codziennym narzucaniu się jej osobie poprzez wieczorne wysyłanie słowa Bożego na jej telefon. Niestety to też się skończyło, gdyż dostałam ewidentnie i bardzo, ale to bardzo dotkliwie do zrozumienia, że mam się bujać, bo marnuję jej czas. Te słowa, których nie chcę zbytnio przytaczać, bo zadały mi ogromny ból, były najgorszym ciosem w moje już poranione serce. Ale o tym, że słowa mają ogromną moc, w kolejnych postach. Wiem jednak, że szatan zrobił to celowo. Chciał pokazać mi jak nieudolnie się za nią modlę i jak łatwo, osoba chociażby teoretycznie wierząca, spada z ogromnym hukiem na dno. Szatan wytyka mi teraz to, że jestem w błędzie wierząc, że Bóg istnieje. Przecież gdyby istniał, moja modlitwa by jej pomogła, co ja mówię, gdyby istniał, ona nigdy by od Niego nie odeszła. Ależ nie szatanie! Ja już, dzięki Bogu, takie znaki czytam inaczej. Mianowicie, gdyby Bóg nie istniał, szatana też by nie było. Dlatego też, Bóg istnieje, a nienawiść szatana do Boga i do ludzi jest tak ogromna, że on za wszelką cenę chce nas do siebie zaciągnąć, wmawiając nam cokolwiek. Zazwyczaj wciska nam kit, że będziemy mieli coś, czego bardzo pragniemy, ale za to musimy oddać mu duszę. Sorry, ale ja na taki deal się nie piszę. Dziękuję, ale mam lepszą propozycję. Od samego Boga, więc hello! 
Wiem, że w momencie, gdy ktoś nas zrani, wówczas zamykamy się w sobie. Zamykamy wszelkie drzwi, którymi można do nas trafić. To jest całkowicie zrozumiałe. Jesteśmy tylko ludźmi i boli nas każdy zadany przez kogoś nam bliskiego cios. Każde ich niemiłe słowo jest jak strzał w twarz, albo tępy kij w serducho. Jednak nie warto do końca tak robić. Powinniśmy nauczyć się przebaczać, bo to droga do radości. Jeżeli nie przebaczamy, wypowiadane przez nas "Ojcze nasz" traci sens. "i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom" Prawda?! Odpuść, jak my odpuszczamy. 
Czasem warto się nad tym pochylić, zastanowić i wymazać urazę z serca. Nie każę wam zapominać, broń Panie Boże, choć to raczej byłoby lepsze dla nas samych. Co ja mówię, ja nic wam nie każę, ja proszę, żebyście w końcu z prawdziwą radością mówili modlitwę Pańską, bo ona wtedy nareszcie nabierze sensu. 

Z Ewangelii wg. św. Łukasza:
"A gdy był jeszcze daleko, zobaczył go ojciec, ulitował się nad nim, przybiegł do niego, wziął go w swe objęcia i ucałował go. Wtedy rzekł do niego syn: Ojcze, zgrzeszyłem przeciwko niebu i przeciwko tobie! Już nie jestem godzien nazywać się twoim synem. Lecz ojciec powiedział do swoich służących (...) Będziemy jeść i radować się, bo oto mój syn był już umarły, a teraz znów żyje; był zaginiony i oto znów odnalazł się." Łk, 15:20-24

niedziela, 13 grudnia 2015

Paweł - świadectwo

Żeby nie było, że tylko ja się tu wypowiadam. Świadectwo mojego kolegi jest w 100% prawdziwe, on sam je napisał, za co po raz kolejny serdecznie mu dziękuję! Zapraszam do lektury kochani. #wszystkomogęwNim


"Jeszcze 3 lata temu nikt by nie pomyślał, że będę pisał, mówił o Bogu, o doświadczeniu Boga żywego w moim życiu. Życie moje, delikatnie mówiąc, nie było idealne, w domu nie było kolorowo, ojciec pił, ciągłe awantury itd. Nie chce się rozpisywać w tym miejscu, uważam, że nie jest to zbyt ważne, ale mimo wszystko miało to wpływ na kolejne kroki, które stawiałem, a które ciągnęły mnie w dół. W wieku 14 lat pierwszy raz zapaliłem haszysz, boisko coraz bardziej schodziło na drugi plan, ralecja z rodzicami była coraz gorsza. Zaczęły się imprezy, picie co weekend, zacząłem coraz wiecej palić marihuany, brałem amfetaminę itd. Na początku było całkiem ciekawie, zabawnie, niewinnie. Uzależniłem się od marihuany, paliłem niemalże codziennie i w sumie dobrze mi się tak żyło, niczym się nie przejmowałem. Słuchałem dużo rapu i to kawałków gdzie marihuana jest propagowana i to mi pasowało. Przestałem chodzić do kościoła, nie modliłem się, awanturowałem się zawsze na tematy religijne, że to wszystko jest sztuczne, że jak w chlebie może być Jezus, przecież to bez sensu. Po paru latach marihuana zaczęła być dla mnie ciężarem, mega ograniczeniem, ale nie potrafiłem jej rzucić, była ona ode mnie silniejsza, więc dalej paliłem. Byłem w bardzo złym stanie psychicznym, nie miałem chęci do życia, widywania się ze znajomymi, dlatego coraz częściej paliłem sam, miałem w sobie pragnienie życia pełniej, i w życiu bym wtedy nie pomyślał, że to życie mogę znaleźć tylko w Bogu. 
Ogólnie to nie jest tak łatwo napisać co się stało, że zmieniłem swoje życie. W niedziele 7.10.2012 mama przygotowywała w naszym domu poczęstunek dla rodziny koleżanki z pracy, gdyż jej syn miał obłóczyny, bardzo nie chciałem być wtedy w domu, nie lubiłem ludzi z kościoła, zawsze wydawali mi się sztuczni, smiechy hihy, a w rzeczywistości są zupełnie inni. Jak już wszyscy pojechali zacząłem rozmawiać z mamą (to juz był mały cud ze rozmawiałem z nią) na temat Medjugorie i zeszliśmy na temat czasów ostatecznych i przestraszyłem się tego, co robię ze swoim życiem, że droga którą idę prawadzi mnie w dół. Nie wiem co się stało, ale wtedy uwierzyłem w Jezusa, że On naprawdę jest przy mnie i poszedłem się pomodlić z wiarą, że modlitwa jest rozmową z Bogiem, z Maryją. Zacząłem prosić Boga o pomoc w zmianie życia, że ja tak nie chcę dalej. Otrzymałem wielką łaskę od Pana, poznania Jego dobroci, miłosierdzia i tego, że On mi naprawdę pomoże. Mama modliła się o moje nawrócenie i myślę, że to jest między innymi powodem, że otrzymałem od Jezusa nowe życie, ja sam bym na to nie wpadł, że to własnie w Nim jest moja wolność. 6.10.2012 ostatni raz zapalołem marihuanę. Po tym dniu, po pierwszej mojej prawdziwej modlitwie, nie miałem żadnego problemu aby przestać palić. Modlitwa stała się centrum mojego życia, zacząłem chodzic do kościoła, czytać pismo święte i stopniowo porzucałem kolejne grzechy: przeklinanie, masturbację, papierosy. Moje serce stawało się coraz czystsze, uczyłem się co to znaczy kochać. Zacząłem jeździć na rekolekcje, które mi bardzo pomagały, poznawać ludzi, którzy emanowali miłością. Oczywiście bywały również trudne chwile, kiedy zaczęło mi brakować przyjaźni, spotkań i chciałem już sobie trochę odpuścić, ale nigdy tak się nie stało. Uczę się cały czas, co to znaczy żyć z Jezusem, jak żyć z Jezusem, staram się  rozeznawać jak mam funkcjonować jako ja, bo wiem, że Jezus na pewno kocha mnie takiego, jakim jestem i nie chce, abym przestał być sobą, ale chce ze mną współpracować właśnie takim jakim jestem (podziwiam Go za to :D ). Nigdy bym nie pomyślał, że życie jako dziecko Boże może być takie lajtowe, chodź i tak czesto muszę się zaprzeć samego siebie, bo jestem jeszcze "niegrzecznym" dzieckiem, takim bobasem co broi. Na poczatku bardzo się bałem reakcji innych na moją zmianę, na moje poglądy, a nie chciałem ukrywac, że Jezus jest moim Panem, Bratem, Przyjacielem, ale spotykam się  rzadko z krytyką, a jak się już pojawia, to wiem, że to nie jest mój problem, więc się nie przejmuję, staram się tylko za dużo nie powiedzieć, żeby później nie żałować tego. 
Te 3 lata to mega rozwój w moim życiu, mega, mega i to dzięki Bogu, ale też mojemu TAK, które powiedziałem Jezusowi i to TAK kosztowało mnie wiele wysiłku, ale teraz widzę, że moje nowe życie jest faktycznie życiem, a nie jego imitacją. Zacząłem poznawać tak naprawdę siebie, swoje talenty, jaki jestem naprawdę, (tak na marginesie to spoko ze mnie kolo), zacząłem spełniać się w życiu osobistym, rozwijać, zacząłem studiować pedagogikę, najlepsze są komentarze znajomych "cooooooo !!!!!! Tyyyyyyyy!!!!!!!! " Kiedyś przechodziłem z klasy do klasy na samych dwójach i to jeszcze ledwo ledwo. Ogólnie to żyję z wielką nadzieją na przyszłość, a zapowiada się naprawdę kozacka, "WSZYSTKO MOGĘ W TYM, KTÓRY MNIE UMACNIA " Jezus mnie uratował ALLELUJA !!!"


Chwała Panu ludziska!!!
#nawróceniadar

czwartek, 10 grudnia 2015

"Przeznaczenie sprawiedliwego i grzesznika"

Prawie 24h temu Mona przesłała do mnie sms ze swoją kolejną rozkminą. Mianowicie chodzi o powyższy tytuł. Dotyczy on psalmu 37. Przytoczmy początek: "Niech cię nie obchodzą ci, co źle czynią, niczego nie zazdrość bezbożnym. Zwiotczeją szybko - jak trawa, uwiędną - jak każda zieleń." Ps 37:1-2 I koniec "A wszyscy bezbożni zostaną zgładzeni, o ich potomstwie zginie wszelka pamięć. Sprawiedliwym zaś ześle Pan wybawienie, On bedzie im ostoją, gdy przyjadą dni ucisku. Pan śpieszy im z pomocą i niesie ocalenie, broni ich przed grzesznikami i niegodziwcami bo u Niego szukali schronienia." Ps 37:38-40

Jak dla mnie ostry pocisk, ale i pocieszenie. Pocieszenie dla mnie, że jako osoba wierząca nie muszę się przejmować tym, co ze mną będzie na końcu czasów. I nie tylko na końcu. Zobaczcie, w momencie, gdy jest nam źle, On biegnie z pomocą. Taki wielki Bóg, Król. Ogarnijcie jak wielką miłością On nas obdarzył, dla nas jest w stanie, tak na ludzki rozum, rzucić wszystko i ratować nas z ucisku. Czad!! Powinniśmy być Mu wdzięczni, tak jak jesteśmy wdzięczni przyjacielowi, gdy rzucił wszystko i przyjechał by jedynie pobyć z nami, gdy jest nam źle. Przecież właśnie w tym przyjacielu jest Bóg. To On mu powiedział "słuchaj, zostaw to wszystko i jedź, ona/on cię bardziej potrzebuje, praca nie ucieknie." Dlatego nasza wdzięczność nie powinna skończyć się na powiedzeniu tego ładnego słowa "dziękuję" tylko przyjacielowi, ale i powinniśmy uklęknąć i podziękować Bogu, że pomógł nam przysyłając do nas naszego przyjaciela.

Mona rozkminiła to tak:

"Psalm 37,  zwierciadło opatrzności - bardzo pokrzepiające, widzisz i tu nie jesteśmy sami. Jak już raz wejdziesz w bliską relację z Bogiem i chcesz iść dalej z Nim, to choćby ludzie cię gnębili, wytykali palcami, oszukiwali, wyśmiewali - to nie ma co się martwić - Pan Bóg mówi, wszystkich ich zgładzę, a ty się ostaniesz wraz ze swoim potomstwem i zaznasz wszystkiego czego chce Twoje serce - daje nam obietnice! I ja wiem, że je spełnia, jak i Ty."

Właśnie, powinniśmy uwierzyć w to, że Bóg zawsze dotrzymuje słowa. Serio! On nie rzuca słów na wiatr. Jest zbyt szlachetny. W końcu jest Bogiem, nie kłamie. Bo po co miałby to robić?! Skoro już raz dotrzymał słowa, dając nam Swojego jedynego Syna. A chyba oddanie Swojego jedynego Syna, Swojej największej miłości na śmierć za takich grzeszników to nie lada wyzwanie, co nie? No raczej. 

Z Bogiem kochani, miłej rozkminy! 
#słowopokrzepienia

niedziela, 6 grudnia 2015

Czas oczekiwania

Dobiega końca druga już niedziela adwentu. Czasu oczekiwania nie tylko na kolejne święta Bożego Narodzenia, ale i na powtórne przyjście Chrystusa, czyli na koniec świata. Trudno jest myślec o śmierci, a co dopiero być na nią gotowym. Jednak "w chwili, której się nie domyślamy, Syn Człowieczy przyjdzie." Czy nie lepiej starać się przygotowywać swoje serce do tego momentu? 

Słowo z dzisiejszej niedzieli.
Ewangelia wg św. Łukasza 3,1-6. 

"Było to w piętnastym roku rządów Tyberiusza Cezara. Gdy Poncjusz Piłat był namiestnikiem Judei, Herod tetrarchą Galilei, brat jego Filip tetrarchą Iturei i kraju Trachonu, Lizaniasz tetrarchą Abileny;
za najwyższych kapłanów Annasza i Kajfasza skierowane zostało słowo Boże do Jana, syna Zachariasza, na pustyni.
Obchodził więc całą okolicę nad Jordanem i głosił chrzest nawrócenia dla odpuszczenia grzechów,
jak jest napisane w księdze mów proroka Izajasza: "Głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego. Każda dolina niech będzie wypełniona,
każda góra i pagórek zrównane, drogi kręte niech się staną prostymi, a wyboiste drogami gładkimi.
I wszyscy ludzie ujrzą zbawienie Boże"."


Mam takie szczęście, że moi przyjaciele wnikliwie analizują słowo Boże. Nie chodzi mi tu jedynie o medytację nad jakimś fragmentem, ale o wyłapanie słów Ewangelii wśród wydarzeń dnia codziennego. Właśnie przed momentem otrzymałam sms ze słowami, które nawiązują do dzisiejszego dnia i dzisiejszej Ewangelii. Dzieli się nim z wami Monika.


"Widzisz - czasami mamy gorsze dni,  tak jakby bez Boga - ale On i tak jest, tylko jakby w cieniu.  I wtedy jest czas dla ciebie,  może czas smutku,  lęku,  sprawdzianu - ale ten czas jest łaską, która ma przybliżyć Cię do Boga,  do doskonałości, do zbawienia.  I nie narzekaj, nie marudź - walcz - bo po walce znowu będzie Bóg i radość z jego obecności,  większa niż wcześniej. Nie dostajemy prób / krzyża większego niż możemy unieść."


Wydaje mi się, że każdy z nas niejednokrotnie doświadczył smutku, lęku, samotności. Wtedy byliśmy w tym cieniu. Miejscu bez wyjścia, bez okien i drzwi. Wówczas staraliśmy się dotrzeć do swojego wnętrza, by znaleźć to, co pomoże się nam wydostać. Mogliśmy poznać swoje zakamarki, swoje mocne i słabe strony. Mogliśmy zastanowić się czego, a może kogo nam brakuje. Jeszcze nie raz znajdziemy się w takiej sytuacji. Jednak wówczas wystarczy skupić się na tym, co nas tu doprowadziło i dlaczego, a znajdziemy rozwiązanie dużo szybciej. 


środa, 2 grudnia 2015

Prawdziwa miłość.


W dzisiejszych czasach z taką łatwością człowiek mówi drugiemu człowiekowi te dwa, jakże ważne słowa, "kocham cię", a potem, bardzo często, jedna strona zostawia drugą. I gdzie tu tak naprawdę była miłość? Słowa "kocham cię" zostały rzucone na wiatr. Co pozostało? Złamane serce, pustka, smutek i żal. Ale do kogo żal? Do samej siebie? Czy może do tej osoby, która odeszła? Z początku, pewnie do drugiej osoby. Później zaczyna się szukać dziury w całym, ostatecznie obwiniając samą siebie. A nie warto. Trzeba spojrzeć na tą zakończoną relację trzeźwo. Dlaczego stało się tak, a nie inaczej? Może to wcale nie była miłość?
Więc czym jest miłość? Dlaczego wydaje się nam, że wiemy co to jest miłość i nikt nie ma prawa przykładowo wtrącać się w nasze związki, często skupione jedynie na miłości erotycznej, fizycznej - EROS, a nie na tej ważniejszej, miłości duchowej - AGAPE. Czy pożądanie równe jest prawdziwej miłości? Nie sądzę. Miłość to coś głębszego. Zdecydowanie. Bo łatwo pokochać kogoś fizyczność, która niestety z biegiem lat nieodzownie mija. I co wtedy? Miłość też zniknie? Dlatego tak ważna jest czystość przed ślubem. Zachowując czystość pozwolimy na pokochanie drugiego człowieka miłością duchową - AGAPE, a nie tylko miłością fizyczną, erotyczną - EROS. On patrząc na Ciebie nie będzie widział jedynie smukłej talii, długich nóg, seksownej pupy czy dużego biustu. Spojrzy głębiej. Do twojego wnętrza. Pokocha zwierciadła twojej duszy, czyli oczy, zapamięta twój zapach i smak. Skupi się na tobie jako na osobie, z którą uwielbia spędzać czas. Osobie, dla której zrobiłby wszystko. Będzie znosił twoje gorsze dni ze spokojem. Niecierpliwie będzie czekał na spotkanie żeby zwyczajnie posiedzieć w twojej obecności, by posłuchać twojego głosu, bicia twojego serca. Nie będzie potrzebował więcej, bo Ty jako osoba go dopełnisz. Dasz mu ciepło, uśmiech, będziesz jego ostoją i pomocną dłonią. Podzielisz sie z nim tym, co masz najlepszego. Dasz mu, nie oczekującą nic w zamian, miłość, by on był szczęśliwy. Wówczas otrzymasz to samo w podziękowaniu. Czy nie warto pokochać człowieka, za to, co jest w jego wnętrzu?
Taką właśnie miłością kocha nas Bóg. Zobaczcie jak bardzo nas kocha. Dał nam Swojego jedynego syna, a On dla nas umarł i po trzech dniach zmartwychwstał, żebyśmy my mieli życie wieczne. Czaicie to? Oddał Swoje najukochańsze dziecko, Swoje jedyne dziecko, żeby nas zbawić. Nas. Takich zwykłych grzeszników, którzy codziennie ranią Go, gdy zrobią jakąś głupotę, gdy zgrzeszą. Nie wiem, czy jacykolwiek rodzice, oddaliby swoje dziecko, by ono swoją śmiercią mogło uratować miliardy innych ludzi. Raczej nikt by się na to nie zgodził. Tylko byśmy mówili "No skoro tak można, to niech idzie syn/córka Nowaka, a nie moja." Prawda? My - ludzie nie potrafimy pokochać nikogo bez pragnienia wzajemności. A Bóg? Bóg kocha nas zawsze. W każdym momencie naszego życia. Nieważne, czy wierzymy w Niego, czy nie. Czy staramy się oddawać Mu tą miłość, jaką On nas obdarowywuje, choć w jak najmniejszym procencie, czy też nie. Dla Niego to się nie liczy. Bo On kocha nas bezinteresownie. Niczego nie oczekuje. Nie ocenia nas, choć jest Bogiem. Pomaga nam, gdy widzi, że nie dajemy sobie rady, ale niestety bez naszej zgody nie może ingerować w nasze życie, bo dał nam wolną wolę. On jest Bogiem, może wszystko, a nam, zwykłym ludziom, dał możliwość decydowania o swoim życiu. 
Zachęcam nas wszystkich do modlitwy o dar właśnie takiej miłości. O dar miłości bezinteresownej, duchowej, dzięki której łatwiej nam będzie pokochać drugiego człowieka, za to jaki jest jako osoba, a nie za to jak wyglada. Za to, co sobą prezentuje, a nie jakie jego ubrania mają metki. Za to, co wnosi do naszego życia, a nie za to, co z niego zabiera. Szukajmy ludzkich wartości. Nie skreślajmy kogoś dlatego, że jest chory, albo biedny. Właśnie taka osoba, może dać nam niezmierzone pokłady szczęścia, a nie smutek i ból. 

To chyba wszystkim znany fragment z Pisma Świętego dotyczący miłości:

"Gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący. Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadł wszelką wiedzę, i wiarę miał tak wielką, iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał – byłbym niczym. I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność moją, a ciało wystawił na spalenie, lecz miłości bym nie miał, nic mi nie pomoże. Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie jest bezwstydna, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje." 1 Kor 13:1-8

Oraz może mniej znany fragment:

"A oto mój nakaz: Miłujcie jedni drugich, tak jak Ja was umiłowałem. Największa zaś miłość, na jaką człowiek w ogóle może się zdobyć, polega na tym, że ktoś oddaje swoje życie za swych przyjaciół." Jana, 15:12-13

W sumie, fajnie byłoby najpierw być z drugim człowiekiem w przyjaźni, a potem dopiero zakochać się i stworzyć związek. Taki oparty na skale, na Bogu.
Na tapecie mam taki fajny cytat, który przyświeca mi każdego dnia, który otrzymuję od Boga: "Nie mów TAK chłopakowi, jeśli on mówi NIE Bogu." 

poniedziałek, 30 listopada 2015

Szanuj siebie.

Ogromnym problemem dzisiejszych czasów jest brak szacunku do samego siebie. Szczególnie widać to po młodych dziewczynach. Od razu zastrzegam, że jest to tylko i wyłącznie, moja opinia. Opinia dwudziestodwuletniej kobiety, która z perspektywy czasu i wielu poznanych ludzi, w taki a nie inny sposób się ukształtowała. Moim osobistym zdaniem, dziewczyny XXI wieku wcale nie szanują siebie. Nie szanują tego, co mają najcenniejszego w sobie, mianowicie swojej cnoty. 
Choć większość dziewczyn zapewne, marzy o księciu z bajki, w złotej zbroi, który przyjedzie po nie na białym rumaku i poprosi o rękę, po czym jej życie będzie długie i szczęśliwe, nie zdają sobie sprawy, że żyjąc "luźno" raczej tak ich życie się nie skończy. Nie wiem, czy spojrzycie na moją wypowiedź obiektywnie, bez żadnych swoich personalnych uprzedzeń, ale powiem bez owijania w bawełnę. Skoro ty się nie będziesz szanowała, nie oczekuj, że facet będzie traktował cię jak księżniczkę, dla niego będziesz zwykłą "szmatą". Faceci z łatwością wyczują, lub dowiedzą się jaką jesteś dziewczyną. Nie uda ci się zmienić ogólnokrążącej opinii na twój temat. Oni będą bardzo dobrze poinformowani. Będą wiedzieli z iloma facetami spałaś i jaka podczas tego byłaś. Ocenią cię jak rzecz. Będziesz ilością punktów, a nie osobą. Zostaniesz czymś, nie będziesz już kimś. Będziesz zabawką do zaspokojenia ich potrzeb. Przecież oni muszą "gdzieś się spuścić", już tak bardzo niesmacznie mówiąc. 
Wybaczcie moje drogie, ale bardzo nisko się oceniacie. Twierdzicie, że na kogoś lepszego was nie będzie stać, że taki to już "z najwyższej półki". Często mylicie się. Oceniając siebie nisko, facet widzi, że jesteś pełna kompleksów, że z łatwością będziesz jego i szybko "cię zaliczy". Gdy natomiast widzi, że łatwo nie będzie, to albo zrezygnuje, albo naprawdę się zakocha, w tobie, a nie będzie jeździł do ciebie tylko z powodu seksu. Pokocha ciebie jako osobę, a nie twoją cielesność. Będzie myślał o tym, co robisz, co myślisz, a nie jaka jesteś w łóżku. Ale to tylko można osiągnąć, gdy będziesz się szanowała. "Udowodnij mi, że mnie kochasz." powie do ciebie twój facet. "Prześpij się ze mną, wtedy będę pewny twojej miłości." Ja bym powiedziała "udowodnij mi swoją miłość i wytrzymaj ze mną bez seksu." Albo zrezygnuje i ostatecznie mnie zostawi, albo zostanie bo naprawdę będzie mu na mnie zależało.
Powiecie przykładowo, ale on jest moim pierwszym, no i poza tym skąd będę wiedziała, czy dopasowaliśmy się do siebie, czy będzie nam potem ze sobą dobrze. Przecież to żaden problem by w końcu zacząć się sprawdzać. Moim zdaniem jest to tak samo brak szacunku do samej siebie. Nawet jak on jest twoim pierwszym, super dla niego, bo wie, że to jemu udało się ciebie "rozdziewiczyć". Wow, ale on jest świetny, musi sobie zapisać twoje imię na liście "zaliczonych panienek". Nie dziw się! Przecież oddajesz mu wszystko co masz najlepszego w sobie, co mu zaoferujesz po ślubie? Nic. Więc po jaką cholerę on ma się tobie oświadczyć i ostatecznie powiedzieć ci tak na ślubnym kobiercu? Chyba byłby głupi, gdyby to zrobił, przecież ma już wszystko. Po co ma się pakować w związek małżeński? Łatwiej będzie jak się nie ożeni i gdy mu się znudzisz, z łatwością cię zostawi. Wtedy zrozpaczone i zdesperowane posuniecie się do najgorszego czynu, "złapania faceta na dziecko". Po co do końca życia być nieszczęśliwym? Taki facet, który cię nigdy nie kochał, bo przychodził, lub mieszkał z tobą tylko dla seksu, znienawidzi cię. Będziesz dla niego najgorszą osobą na świecie. Zamknęłaś jego drogę ucieczki, łapiąc go na dziecko. Niektórym to "zwisa i powiewa", i tak odejdą, inni, bardziej w jakiś sposób "ułożeni" zostaną, ale będą tak nieszczęśliwi, że z łatwością, z biegiem czasu, dadzą ci to odczuć. Chyba tego nie chce żadna kobieta. 
Szanuj siebie, jeżeli chcesz, żeby inni cię szanowali. 


"Panie, Ojcze i Boże mego życia, nie dawaj mi wyniosłego oka, a żądzę odwróć ode mnie! Niech nie panują nade mną żadne żądze zmysłowe i grzechy cielesne, nie wydawaj mię bezwstydnej namiętności!" Mądrość Syracha, 23:4-6

niedziela, 22 listopada 2015

Mamona, a przyjaźń

Pieniądze i brak czasu - czyli dwa największe problemy XXI wieku. Nic dziwnego, że trudno znaleźć w tłumie tylu milionów ludzi, prawdziwego przyjaciela. Często natrafia się na osobę, która patrzy na Ciebie przez pryzmat posiadanej kasy. Jak będziesz miał za mało pieniedzy, nikt nie będzie chciał tak naprawdę się z Tobą przyjaźnić. No może napisze do Ciebie w momencie, gdy będzie w potrzebie, gdy Ci "przyjaciele od kasy" od niego się odwrócą i zostawią na pastwę losu, a Ty zazwyczaj olewany przyjdziesz z pomocą, by potem znowu zostać zapomniany. Ale to nieważne, bo gdy przyjdzie kres naszego życia otrzymamy za tą bezinteresowną pomoc zapłatę, najwyższą, taką o której nawet nam się nie śni.
Dlatego człowieku, zastanów się czy pieniądze i brak czasu dla najbliższych jest ważniejszy od podtrzymywania stosunków międzyludzkich? Zastanów się czy zabierzesz ten cały materialny dobytek ze sobą do grobu? Chyba nie, bo nieważne czy biedny czy bogaty, nasza trumna ląduje w takim samym dole na cmentarzu. Każdy z nas jednak, ma nadzieję, że ktokolwiek przyjdzie na nasz pogrzeb. Ale na to trzeba zasłużyć, bo bezinteresownej przyjaźni i miłości nie da się kupić za pieniądze.

"Bywają przyjaciele jako goście przy stole, ale za dni ucisku nie znajdziesz ich nigdzie. Gdy dobrze ci się wiedzie, wtedy jest jakby drugim tobą, gdy w nieszczęście popadniesz - odchodzi od ciebie. Gdy znajdziesz się w biedzie, przeciw tobie się zwróci, albo przynajmniej skryje się przed tobą. (...)
Wierny przyjaciel - to jak bezpieczne schronienie kto znajdzie takiego - to jakby skarb posiadł. Na przyjaciela wiernego nie ma żadnej ceny, nic nie jest w stanie jemu dorównać. Wierny przyjaciel jest balsamem życia, znajduje go ten tylko, kto boi się Boga." Fragment pochodzi z Mądrości Syracha, 6:10-16

środa, 18 listopada 2015

Jak to wszystko się zaczęło

Zaczęło się poprzez najprostszą z dróg. Rodzice katolicy, chodzący do kościoła co niedziele oraz w święta. Nic żarliwego, zwykła letnia wiara. Od chrztu, poprzez Eucharystię aż po bierzmowanie "zaliczałam" kolejne sakramenty, no bo przecież tak powinno być. Ale do czasu. W końcu rozpoczął się wewnętrzny bunt, ale ze względu na to, że nie chciałam słuchać krzyku rodziców, że nie chcę chodzić do kościoła, zwyczajnie do niego szłam i odbębniałam to, co było dla mnie zwykłym przymusem. Tego rodzaju "bunt" ogarnął mnie mniej więcej tuż po bierzmowaniu, do którego przystąpiłam w wieku, bodajże 13lat, jedynie przez to, albo dzięki temu, że zaczęłam, wówczas "śpiewać" w chórze kościelnym. Gimnazjum, przez ten bunt było katorgą, a co za tym poszło, brak znajomych, albo raczej powinnam powiedzieć brak przyjaciół, bo znajomych jako takich posiadałam. Zmierzając do sedna sprawy, na koniec gimnazjum jest coś takiego jak bal, nie chcąc na niego iść wymyśliłam wyjazd na Lednicę - po raz pierwszy w moim życiu, a miałam wtedy prawie 16lat.
W sumie patrząc teraz na ten mój wyjazd, wniosków żadnych z niego nie wyciągnęłam. Jedyne co, to zapaliło mi się światełko w głowie, że nie tylko ja chodzę do kościoła. Tylko, że większość z tych młodych ludzi, których tam widziałam, nie robiła tego raczej z przymusu, jak ja.
Kolejny etap to liceum. Fajny czas, gdyby nie matura, każdy się ze mną zgodzi, no może nie każdy. W wieku 18lat po raz pierwszy pojechałam na Taize, bo był wyjazd do Rzymu, a jak można tanio zwiedzić zagraniczne kraje? Właśnie w taki sposób. I bach, kolejne utwierdzenie w tym, że nie tylko ja chodzę do kościoła. W kolejnym roku rownież pojechałam, może już z trochę innym nastawieniem, ale co do wiary, to cały czas byłam letnia.
Dopiero, mniej więcej w 2013 roku, tak na początku, doszło do wielkiej eksplozji w moim sercu. Co mam na myśli mówiąc eksplozja? Mianowicie, doznałam łaski wylania ogromu miłości Jezusa na moje poranione serce. W momencie uzdrowienia ran, które zadali ludzie, życie, dochodzi do takiego rozpalenia serca, wręcz jego pieczenia. Tę łaskę doznałam na jednym z kolejnych uwielbień/stref chwały u Salezjanów w Słupsku. Ten moment nie był jeszcze w prawdzie do końca przełomowy, jednak otworzył on już chociażby moje "jedno oko" na wiarę, drugie cały czas udawało, że nic nie widzi.
Wówczas, mniej więcej pod koniec tego samego roku, jako już 20-letni podlotek, zaczęłam chodzić na uwielbienia w Jakubie w Lęborku, u Franciszkanów. Starałam się jeździć tam co miesiąc, żeby "ładować się" tą miłością. W między czasie zdarzało mi się bywać na jeszcze innych mszach, typu w Częstochowie u ojca Daniela, czy na mszach z modlitwą wystawienniczą prowadzonych przez księdza Karola, obecnie "stacjonującego" w Starogardzie Gdańskim. Na właśnie jednej z tych modlitw doznałam ogromnej łaski, mianowicie spoczynku w Duchu Świętym, jeden z najcudowniejszych momentów w życiu ludzkim. Moment nie do opisania. Właśnie wtedy poczułam, ze On istnieje. Oprócz tego dostałam po raz kolejny łaskę uwolnienia od ciągłego poniżania samej siebie. Chodzi o to, że zostałam skrzywdzona psychicznie, za przyczyną słów, przez pewne osoby i przez lata te słowa tak zakodowały się w moim umyśle, że zostawiły po sobie ogromną bliznę, którą niestety "leczę" co miesiąc u najlepszego lekarza do spraw sercowo-duchowych. Nie jest łatwo dziewczynie wyrzucić z pamięci słowa, które potęgują u niej jej własne kompleksy. Nic dziwnego, że jest teraz "sezon na samobójstwa", ja gdybym nie miała Boga, też pewnie bym tak skończyła. Właśnie to pierwsze ukojenie, pierwsze choć chwilowe uczucie, że jestem wspaniała, że jestem osobą jedyną w swoim rodzaju, jestem najwspanialsza i nie do podrobienia, to właśnie sprawiło, że uwierzyłam w to, że istotnie Bóg, bo to On poprzez przeogromne łzy, wręcz potok tych łez, sprawił, że poczułam się dobrze.
Ja wiem, że trudno w to uwierzyć, wiem też, że nie uwierzy w to człowiek, który tego ne przeżył, dlatego całkowicie was do tego nie zmuszam. Nie mam prawa was zmuszać do wiary w to, ani w cokolwiek innego. Macie wolną wolę, ale jeszcze lepiej mieć wiarę. I choć do tej pory cały czas rana z dawnych lat się odnawia, to warto co miesiąc starać się ją zabliźniać na Strefach Chwały i być z Jezusem nie tylko w niedziele i święta, ale także i wtedy.

Przeczytałam kiedyś cytat stworzony ze słów ojca Daniela:
"Jeżeli będziesz szedł za Jezusem, to inni będą szli za tobą ze względu na Jezusa, za którym idziesz. Nie bój się, warto zostawić wszystko dla Niego i otrzymać wszystko - być z Nim, teraz i na wieki."
Co wy na to? Na taką obietnicę? Mi się wydaje, że warto.

Słowo na dziś otworzone ponownie przed sekundą:
"Tak mówi Pan: nie do uleczenia są twoje rany, nie do usunięcia są twoje blizny. (...) To dlatego, żeś zbrodni dopuścił się wielkiej i że bardzo wiele popełniłeś grzechów, dlatego ból tak dotkliwy ci sprawiam. Ale wkrótce zostaną pożarci, ci wszyscy, co ciebie pożreć chcieli. (...) A Ja uzdrowię twe ciało i z ran cię wyleczę - Pan mówi" z księgi Jeremiasza, 30:12-17

wtorek, 17 listopada 2015

No bo po co ja tutaj?

Już tłumaczę mój jakże głupi tytuł.. Można pomysleć, "przecież ona sama zadaje sobie pytania co tu robi". Więc czemu mam zamiar pisać o wierze? O mojej osobistej przygodzie z wiarą? Bo mi się tak chce. I może nie tylko będę pisała o mojej przygodzie. Spróbuję opublikować również trochę (jeżeli się uda) świadectw osób, które 'wierzą, bo chcą' i nie chodzi mi jedynie o osoby związane święceniami z wiarą, typu księża, zakonnice, ale również, albo przede wszystkim chodzi mi o osoby świeckie, o młodych - wierzących. Zapytacie znowu, "no ale po jaką cholerę"? A no po taką, żeby pokazać, że wiara, nasza, moja, wcale nie jest obciachem i serio warto mówić, że jest się 'katolem'.
Ja jestem, a Ty?