środa, 18 listopada 2015

Jak to wszystko się zaczęło

Zaczęło się poprzez najprostszą z dróg. Rodzice katolicy, chodzący do kościoła co niedziele oraz w święta. Nic żarliwego, zwykła letnia wiara. Od chrztu, poprzez Eucharystię aż po bierzmowanie "zaliczałam" kolejne sakramenty, no bo przecież tak powinno być. Ale do czasu. W końcu rozpoczął się wewnętrzny bunt, ale ze względu na to, że nie chciałam słuchać krzyku rodziców, że nie chcę chodzić do kościoła, zwyczajnie do niego szłam i odbębniałam to, co było dla mnie zwykłym przymusem. Tego rodzaju "bunt" ogarnął mnie mniej więcej tuż po bierzmowaniu, do którego przystąpiłam w wieku, bodajże 13lat, jedynie przez to, albo dzięki temu, że zaczęłam, wówczas "śpiewać" w chórze kościelnym. Gimnazjum, przez ten bunt było katorgą, a co za tym poszło, brak znajomych, albo raczej powinnam powiedzieć brak przyjaciół, bo znajomych jako takich posiadałam. Zmierzając do sedna sprawy, na koniec gimnazjum jest coś takiego jak bal, nie chcąc na niego iść wymyśliłam wyjazd na Lednicę - po raz pierwszy w moim życiu, a miałam wtedy prawie 16lat.
W sumie patrząc teraz na ten mój wyjazd, wniosków żadnych z niego nie wyciągnęłam. Jedyne co, to zapaliło mi się światełko w głowie, że nie tylko ja chodzę do kościoła. Tylko, że większość z tych młodych ludzi, których tam widziałam, nie robiła tego raczej z przymusu, jak ja.
Kolejny etap to liceum. Fajny czas, gdyby nie matura, każdy się ze mną zgodzi, no może nie każdy. W wieku 18lat po raz pierwszy pojechałam na Taize, bo był wyjazd do Rzymu, a jak można tanio zwiedzić zagraniczne kraje? Właśnie w taki sposób. I bach, kolejne utwierdzenie w tym, że nie tylko ja chodzę do kościoła. W kolejnym roku rownież pojechałam, może już z trochę innym nastawieniem, ale co do wiary, to cały czas byłam letnia.
Dopiero, mniej więcej w 2013 roku, tak na początku, doszło do wielkiej eksplozji w moim sercu. Co mam na myśli mówiąc eksplozja? Mianowicie, doznałam łaski wylania ogromu miłości Jezusa na moje poranione serce. W momencie uzdrowienia ran, które zadali ludzie, życie, dochodzi do takiego rozpalenia serca, wręcz jego pieczenia. Tę łaskę doznałam na jednym z kolejnych uwielbień/stref chwały u Salezjanów w Słupsku. Ten moment nie był jeszcze w prawdzie do końca przełomowy, jednak otworzył on już chociażby moje "jedno oko" na wiarę, drugie cały czas udawało, że nic nie widzi.
Wówczas, mniej więcej pod koniec tego samego roku, jako już 20-letni podlotek, zaczęłam chodzić na uwielbienia w Jakubie w Lęborku, u Franciszkanów. Starałam się jeździć tam co miesiąc, żeby "ładować się" tą miłością. W między czasie zdarzało mi się bywać na jeszcze innych mszach, typu w Częstochowie u ojca Daniela, czy na mszach z modlitwą wystawienniczą prowadzonych przez księdza Karola, obecnie "stacjonującego" w Starogardzie Gdańskim. Na właśnie jednej z tych modlitw doznałam ogromnej łaski, mianowicie spoczynku w Duchu Świętym, jeden z najcudowniejszych momentów w życiu ludzkim. Moment nie do opisania. Właśnie wtedy poczułam, ze On istnieje. Oprócz tego dostałam po raz kolejny łaskę uwolnienia od ciągłego poniżania samej siebie. Chodzi o to, że zostałam skrzywdzona psychicznie, za przyczyną słów, przez pewne osoby i przez lata te słowa tak zakodowały się w moim umyśle, że zostawiły po sobie ogromną bliznę, którą niestety "leczę" co miesiąc u najlepszego lekarza do spraw sercowo-duchowych. Nie jest łatwo dziewczynie wyrzucić z pamięci słowa, które potęgują u niej jej własne kompleksy. Nic dziwnego, że jest teraz "sezon na samobójstwa", ja gdybym nie miała Boga, też pewnie bym tak skończyła. Właśnie to pierwsze ukojenie, pierwsze choć chwilowe uczucie, że jestem wspaniała, że jestem osobą jedyną w swoim rodzaju, jestem najwspanialsza i nie do podrobienia, to właśnie sprawiło, że uwierzyłam w to, że istotnie Bóg, bo to On poprzez przeogromne łzy, wręcz potok tych łez, sprawił, że poczułam się dobrze.
Ja wiem, że trudno w to uwierzyć, wiem też, że nie uwierzy w to człowiek, który tego ne przeżył, dlatego całkowicie was do tego nie zmuszam. Nie mam prawa was zmuszać do wiary w to, ani w cokolwiek innego. Macie wolną wolę, ale jeszcze lepiej mieć wiarę. I choć do tej pory cały czas rana z dawnych lat się odnawia, to warto co miesiąc starać się ją zabliźniać na Strefach Chwały i być z Jezusem nie tylko w niedziele i święta, ale także i wtedy.

Przeczytałam kiedyś cytat stworzony ze słów ojca Daniela:
"Jeżeli będziesz szedł za Jezusem, to inni będą szli za tobą ze względu na Jezusa, za którym idziesz. Nie bój się, warto zostawić wszystko dla Niego i otrzymać wszystko - być z Nim, teraz i na wieki."
Co wy na to? Na taką obietnicę? Mi się wydaje, że warto.

Słowo na dziś otworzone ponownie przed sekundą:
"Tak mówi Pan: nie do uleczenia są twoje rany, nie do usunięcia są twoje blizny. (...) To dlatego, żeś zbrodni dopuścił się wielkiej i że bardzo wiele popełniłeś grzechów, dlatego ból tak dotkliwy ci sprawiam. Ale wkrótce zostaną pożarci, ci wszyscy, co ciebie pożreć chcieli. (...) A Ja uzdrowię twe ciało i z ran cię wyleczę - Pan mówi" z księgi Jeremiasza, 30:12-17

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz