środa, 29 czerwca 2016

Regeneracja

"Rób rzeczy szalone. Z Bogiem się uda." Tymi słowami ojca Jana Góry rozpoczynam regenerację. Inaczej wakacje. Choć te studenckie życie rządzi się innymi prawami niż to uczniowskie to i tak ten odpoczynek, jakże zasłużony, nazwę wakacjami. 

Zastanawiałam się ostatnio, co by było, gdyby chociaż połowa moich próśb, i tych wymawianych na głos, i tych znanych jedynie Bogu, tlących się w sercu, nagle stała się rzeczywistością. Czy to by nie zniszczyło, tej jakże długo tworzonej harmonii, pomiędzy moim umysłem, a duszą i sercem. Jednak prawda jest taka, że wybrałam Boga. Poprosiłam Go o działanie w moim życiu, żeby pomagał mi podejmować jak najlepsze decyzje. W takim układzie nie powinnam się martwić. No ale jestem człowiekiem. Tylko człowiekiem. Aż człowiekiem. Jestem małym stworkiem, który, jak wszyscy inni, wybiera jedną z wielu możliwości, gdy do czegoś dąży. Nie zastanawiam się zbytnio jaki to będzie miało wpływ na przyszłość, albo inaczej, może zastanawiam się, ale i tak nie jestem w stanie przewidzieć czy faktycznie tak będzie. To takie strasznie zamieszane. Wiem. Wiem. 

Zmieniając temat, jakże ja nie potrafię napisać całego postu o jednej rzeczy. No ale taka moja natura. Powiem wam tylko, że zaobserwowałam u siebie zmiany. Nie mogę nazwać siebie typową, już niemalże dwudziestotrzylatką. Jestem inna niż dziewczyny na roku. Mam inne priorytety. I choć mogę niektóre z nich nazwać swoimi koleżankami, to wiem, że po studiach to się zakończy. Nasze drogi się rozdzielą. Nie mamy takiego samego poglądu na świat. Jakże mnie boli, że nie znają tej Najczystszej Miiłości, że nie znają mojej największej Miłości, Boga. Cały czas trują mi o tym, żebym znalazła sobie chłopaka. I choć mówię im, że on się sam znajdzie, że Bóg znajdzie mi tego najlepszego, to jest jeden śmiech. Wszystko jednak trzeba przyjmować w ciszy serca, starać się nie wprowadzać zbędnych kłótni do międzyludzkich relacji. Zawsze wieczorem modlę się za nich, żeby w końcu wyszli z ciemności do Światła. Mam nadzieję, że chociaż części z nich to się uda. Ja widocznie nieudolnie głoszę o Chrystusie. Tak strasznie się do tego przyznać.... Wracając. Wiem jednak, że kiedyś tam, pojawi się pewien szalony katolik, zakochany w Bogu, który pokocha moją duszę i serce i będziemy mieli gromadkę dzieci na chwałę Boga. Gromadkę, bo nie ograniczam się do jednego. Jeżeli Bóg będzie chciał, żeby to była piątka, będzie piątka. On wie lepiej, co nam jest potrzebne w życiu. A teraz wracając do początku tej wypowiedzi. Zaobserwowałam u siebie zmiany. Jakie? A takie, że każdego dnia, który otrzymuję od Boga, gdy wstaję z łóżka, staram się przypomnieć sobie, dzięki komu znowu się obudziłam. Stram się stawiać Boga na pierwszym miejscu, bo wiem, że gdy On jest pierwszy, wszystko inne jest na swoim miejscu. Jakoś nie potrafię sobie teraz wyobraźić życia bez wiary, bez Boga. To jakby stracić życie. Jakże nieszczęśliwa byłaby moja dusza, gdybym straciła Chrystusa. Każda moja modlitwa opiera się na podziękowaniu za to, że dostałam dar wiary i mogę go rozwijać. Zawsze proszę o pomoc w codzienności, która jest niezwykle pokręcona. Proszę o to, żeby nigdy nikt mi tej wiary nie odebrał, bo wtedy moje życie straci sens. Bez Boga jestem zlepkiem komórek, serce bije, bo tak powinno, płuca tłoczą tlen, bo tak też powinno być. Z Bogiem jestem kimś, kobietą, szaloną, czasem wredną, uśmiechniętą, głupią i mądrą jednocześnie, córką, wnuczką, ciocią, przyjaciółką, może kiedyś także żoną i matką, potem babcią. Czas pokaże. Jednak wiem, że z Bogiem żyję. Bez Niego tylko bym była. 

"Bogu, który jedynie jest mądry, przez Jezusa Chrystusa, niech będzie chwała na wieki wieków! Amen."  List do Rzymian 16, 27

sobota, 18 czerwca 2016

Kilka słów.

"Wielki jest Pan i godzien wielkiej chwały" Ps 48, 2

Gdańsk - Jankowo Dolne - Gniezno - Lednica - Gdańsk.

Trasa do Boga, by wychwalać Jego dobro, miłość i potęgę z tysiącami młodych ludzi. Warto wymęczyć się w słońcu, warto zostać zmoczony przez ulewę, warto wracać zmęczony, zmarznięty, zbolały autobusem, gdzie ciało musi przyjmować niewygodne pozycje do spania. Wszystko było tego warte, bo Bóg. Dla Niego warto zrobić wszystko. Jemu warto oddać wszystko. Dla Niego warto żyć, kochać i uśmiechać się. Dla Niego warto też płakać, cierpieć i upadać. Najwspanialszy Bóg uniżył się, by być z człowiekiem, oddając się nam w kawałku chleba. Nieskończona miłość, dla której warto wierzyć.

Podróż rozpoczęła się 03.06 w piątek. O 16 ruszyliśmy do Jankowa Dolnego. Piękne, ciche miejsce, gdzie można przygotować swoją duszę na przyjęcie Pana. Wieczorne ognisko zbliżyło do siebie uczestników. Mogliśmy się lepiej poznać, staliśmy się wspólnotą, która miała kogoś, kto nas łączył - Boga. Na drugi dzień, 04.06, z samego rana wyjazd. Na szybko zwiedzanie Gniezna. Po półtorej godziny znowu czekał na nas autobus i droga na pola Lednickie. W czasie jazdy było trochę problemów ze znalezieniem drogi, ale w końcu, dzięki Bogu, trafiliśmy do celu. Tam szybkie przygotowanie. W tym roku zostaliśmy wyróżnieni jako grupa i z Przyjaciół Lednicy staliśmy się jej Przewodnikami. Szybki kurs i do sektora. W końcu czas wolny. W ogromnym upale czekaliśmy na kolejne punkty programu. W między czasie pojednanie z Bogiem, tańce, śpiewy i mnóstwo radości. Przed najważniejszym punktem programu jeszcze konferencja ojca Szustaka. Bardzo owocna, jak każde jego słowa kierowane do słuchaczy. Bóg dał mu dar słowa, tego nie da się zaprzeczyć. Chwilę później przyszedł czas na Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Ze zbierających się chmur spadł ogromny deszcz. Pan błogosławił Swojemu ludowi, chrzcił nas z okazji 1050-lecia chrztu Polski. Razem z ojcem Janem Górą, błogosławił nam z nieba. Zaskoczeni przez deszcz, zostaliśmy zmoczeni do ostatniej nitki, ale mimo to nie dało się narzekać. W końcu przyszedł czas na gwóźdź programu - mszę świętą, z bardzo mądrym i dobrym kazaniem biskupa Dajczaka. W czasie komunii świętej przyszedł czas na nasze przewodnictwo. Z zapalonymi pochodniami prowadziliśmy księży, którzy nieśli Chrystusa w komunii. Serca chciały wyskoczyć nam z piersi, gdy prowadziliśmy do ludzi samego Boga. Po mszy jeszcze czas zapalania świec i kolejne nasze zadanie - roznoszenie ognia. Potem powrót do sektorów i cudowny czas adoracji Chrystusa w Najświętszym sakramencie. Moment oczyszczeń, poprzez radość, a także przez łzy. Czas wylania łask i błogosławieństw. Chwila zamyślenia i refleksji nad swoim życiem. Nad tym, co dzieje się w naszych sercach, jak wygląda nasza relacja z Bogiem i bliskimi nam ludźmi. Ostatnim punktem corocznego spotkania na polach Lednickich było przejście przez Rybę - bramę Miłosierdzia. Trochę to trwało, ze względu na ogrom młodych ludzi, kapłanów i sióstr zakonnych, którzy też mieli te same plany. Około drugiej w nocy znaleźliśmy się w autobusie, gdzie wymęczonych i przemoczonych, zmorzył sen. Nad ranem, ledwo żywi, ale szczęśliwi, pożegnaliśmy się i ruszyliśmy do swoich domów.

Z takich wyjazdów pozostają zawsze same pozytywne wspomnienia. Baterie wiary ładują się do pełna, żeby w tym pogubionym świecie, mieć siłę na szerzenie dobra i mimo porażek, jakże częstych, nigdy się nie poddawać. Dzięki Najwyższemu, my, którzy otrzymaliśmy dar wiary, mamy na Kim się oprzeć, gdy zabraknie nam sił. Bo przecież "wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia" (Filipian 4,13), a bez Niego jesteśmy tylko zwykłymi szarymi człowieczkami, takimi samymi jak miliardy innych na ziemi.


Na koniec, pozostało nam jedynie zawierzyć się Bogu, oddać się w całości, tak jak to zrobił, już przebywający u Pana, ojciec Jan Góra. Słowa te są proste, ale szczere, wychodzące prosto z serca. "Jestem Twój. Zbaw mnie. Amen."

Moje wspomnienia z wyjazdu zostaną również opublikowane na stronie Franciszkańskie Duszpasterstwo Powołaniowe. Załączam link --> powołanie Gdańsk W przyszłym tygodniu można się spodziewać tego postu. Stay tuned! xo