poniedziałek, 30 listopada 2015

Szanuj siebie.

Ogromnym problemem dzisiejszych czasów jest brak szacunku do samego siebie. Szczególnie widać to po młodych dziewczynach. Od razu zastrzegam, że jest to tylko i wyłącznie, moja opinia. Opinia dwudziestodwuletniej kobiety, która z perspektywy czasu i wielu poznanych ludzi, w taki a nie inny sposób się ukształtowała. Moim osobistym zdaniem, dziewczyny XXI wieku wcale nie szanują siebie. Nie szanują tego, co mają najcenniejszego w sobie, mianowicie swojej cnoty. 
Choć większość dziewczyn zapewne, marzy o księciu z bajki, w złotej zbroi, który przyjedzie po nie na białym rumaku i poprosi o rękę, po czym jej życie będzie długie i szczęśliwe, nie zdają sobie sprawy, że żyjąc "luźno" raczej tak ich życie się nie skończy. Nie wiem, czy spojrzycie na moją wypowiedź obiektywnie, bez żadnych swoich personalnych uprzedzeń, ale powiem bez owijania w bawełnę. Skoro ty się nie będziesz szanowała, nie oczekuj, że facet będzie traktował cię jak księżniczkę, dla niego będziesz zwykłą "szmatą". Faceci z łatwością wyczują, lub dowiedzą się jaką jesteś dziewczyną. Nie uda ci się zmienić ogólnokrążącej opinii na twój temat. Oni będą bardzo dobrze poinformowani. Będą wiedzieli z iloma facetami spałaś i jaka podczas tego byłaś. Ocenią cię jak rzecz. Będziesz ilością punktów, a nie osobą. Zostaniesz czymś, nie będziesz już kimś. Będziesz zabawką do zaspokojenia ich potrzeb. Przecież oni muszą "gdzieś się spuścić", już tak bardzo niesmacznie mówiąc. 
Wybaczcie moje drogie, ale bardzo nisko się oceniacie. Twierdzicie, że na kogoś lepszego was nie będzie stać, że taki to już "z najwyższej półki". Często mylicie się. Oceniając siebie nisko, facet widzi, że jesteś pełna kompleksów, że z łatwością będziesz jego i szybko "cię zaliczy". Gdy natomiast widzi, że łatwo nie będzie, to albo zrezygnuje, albo naprawdę się zakocha, w tobie, a nie będzie jeździł do ciebie tylko z powodu seksu. Pokocha ciebie jako osobę, a nie twoją cielesność. Będzie myślał o tym, co robisz, co myślisz, a nie jaka jesteś w łóżku. Ale to tylko można osiągnąć, gdy będziesz się szanowała. "Udowodnij mi, że mnie kochasz." powie do ciebie twój facet. "Prześpij się ze mną, wtedy będę pewny twojej miłości." Ja bym powiedziała "udowodnij mi swoją miłość i wytrzymaj ze mną bez seksu." Albo zrezygnuje i ostatecznie mnie zostawi, albo zostanie bo naprawdę będzie mu na mnie zależało.
Powiecie przykładowo, ale on jest moim pierwszym, no i poza tym skąd będę wiedziała, czy dopasowaliśmy się do siebie, czy będzie nam potem ze sobą dobrze. Przecież to żaden problem by w końcu zacząć się sprawdzać. Moim zdaniem jest to tak samo brak szacunku do samej siebie. Nawet jak on jest twoim pierwszym, super dla niego, bo wie, że to jemu udało się ciebie "rozdziewiczyć". Wow, ale on jest świetny, musi sobie zapisać twoje imię na liście "zaliczonych panienek". Nie dziw się! Przecież oddajesz mu wszystko co masz najlepszego w sobie, co mu zaoferujesz po ślubie? Nic. Więc po jaką cholerę on ma się tobie oświadczyć i ostatecznie powiedzieć ci tak na ślubnym kobiercu? Chyba byłby głupi, gdyby to zrobił, przecież ma już wszystko. Po co ma się pakować w związek małżeński? Łatwiej będzie jak się nie ożeni i gdy mu się znudzisz, z łatwością cię zostawi. Wtedy zrozpaczone i zdesperowane posuniecie się do najgorszego czynu, "złapania faceta na dziecko". Po co do końca życia być nieszczęśliwym? Taki facet, który cię nigdy nie kochał, bo przychodził, lub mieszkał z tobą tylko dla seksu, znienawidzi cię. Będziesz dla niego najgorszą osobą na świecie. Zamknęłaś jego drogę ucieczki, łapiąc go na dziecko. Niektórym to "zwisa i powiewa", i tak odejdą, inni, bardziej w jakiś sposób "ułożeni" zostaną, ale będą tak nieszczęśliwi, że z łatwością, z biegiem czasu, dadzą ci to odczuć. Chyba tego nie chce żadna kobieta. 
Szanuj siebie, jeżeli chcesz, żeby inni cię szanowali. 


"Panie, Ojcze i Boże mego życia, nie dawaj mi wyniosłego oka, a żądzę odwróć ode mnie! Niech nie panują nade mną żadne żądze zmysłowe i grzechy cielesne, nie wydawaj mię bezwstydnej namiętności!" Mądrość Syracha, 23:4-6

niedziela, 22 listopada 2015

Mamona, a przyjaźń

Pieniądze i brak czasu - czyli dwa największe problemy XXI wieku. Nic dziwnego, że trudno znaleźć w tłumie tylu milionów ludzi, prawdziwego przyjaciela. Często natrafia się na osobę, która patrzy na Ciebie przez pryzmat posiadanej kasy. Jak będziesz miał za mało pieniedzy, nikt nie będzie chciał tak naprawdę się z Tobą przyjaźnić. No może napisze do Ciebie w momencie, gdy będzie w potrzebie, gdy Ci "przyjaciele od kasy" od niego się odwrócą i zostawią na pastwę losu, a Ty zazwyczaj olewany przyjdziesz z pomocą, by potem znowu zostać zapomniany. Ale to nieważne, bo gdy przyjdzie kres naszego życia otrzymamy za tą bezinteresowną pomoc zapłatę, najwyższą, taką o której nawet nam się nie śni.
Dlatego człowieku, zastanów się czy pieniądze i brak czasu dla najbliższych jest ważniejszy od podtrzymywania stosunków międzyludzkich? Zastanów się czy zabierzesz ten cały materialny dobytek ze sobą do grobu? Chyba nie, bo nieważne czy biedny czy bogaty, nasza trumna ląduje w takim samym dole na cmentarzu. Każdy z nas jednak, ma nadzieję, że ktokolwiek przyjdzie na nasz pogrzeb. Ale na to trzeba zasłużyć, bo bezinteresownej przyjaźni i miłości nie da się kupić za pieniądze.

"Bywają przyjaciele jako goście przy stole, ale za dni ucisku nie znajdziesz ich nigdzie. Gdy dobrze ci się wiedzie, wtedy jest jakby drugim tobą, gdy w nieszczęście popadniesz - odchodzi od ciebie. Gdy znajdziesz się w biedzie, przeciw tobie się zwróci, albo przynajmniej skryje się przed tobą. (...)
Wierny przyjaciel - to jak bezpieczne schronienie kto znajdzie takiego - to jakby skarb posiadł. Na przyjaciela wiernego nie ma żadnej ceny, nic nie jest w stanie jemu dorównać. Wierny przyjaciel jest balsamem życia, znajduje go ten tylko, kto boi się Boga." Fragment pochodzi z Mądrości Syracha, 6:10-16

środa, 18 listopada 2015

Jak to wszystko się zaczęło

Zaczęło się poprzez najprostszą z dróg. Rodzice katolicy, chodzący do kościoła co niedziele oraz w święta. Nic żarliwego, zwykła letnia wiara. Od chrztu, poprzez Eucharystię aż po bierzmowanie "zaliczałam" kolejne sakramenty, no bo przecież tak powinno być. Ale do czasu. W końcu rozpoczął się wewnętrzny bunt, ale ze względu na to, że nie chciałam słuchać krzyku rodziców, że nie chcę chodzić do kościoła, zwyczajnie do niego szłam i odbębniałam to, co było dla mnie zwykłym przymusem. Tego rodzaju "bunt" ogarnął mnie mniej więcej tuż po bierzmowaniu, do którego przystąpiłam w wieku, bodajże 13lat, jedynie przez to, albo dzięki temu, że zaczęłam, wówczas "śpiewać" w chórze kościelnym. Gimnazjum, przez ten bunt było katorgą, a co za tym poszło, brak znajomych, albo raczej powinnam powiedzieć brak przyjaciół, bo znajomych jako takich posiadałam. Zmierzając do sedna sprawy, na koniec gimnazjum jest coś takiego jak bal, nie chcąc na niego iść wymyśliłam wyjazd na Lednicę - po raz pierwszy w moim życiu, a miałam wtedy prawie 16lat.
W sumie patrząc teraz na ten mój wyjazd, wniosków żadnych z niego nie wyciągnęłam. Jedyne co, to zapaliło mi się światełko w głowie, że nie tylko ja chodzę do kościoła. Tylko, że większość z tych młodych ludzi, których tam widziałam, nie robiła tego raczej z przymusu, jak ja.
Kolejny etap to liceum. Fajny czas, gdyby nie matura, każdy się ze mną zgodzi, no może nie każdy. W wieku 18lat po raz pierwszy pojechałam na Taize, bo był wyjazd do Rzymu, a jak można tanio zwiedzić zagraniczne kraje? Właśnie w taki sposób. I bach, kolejne utwierdzenie w tym, że nie tylko ja chodzę do kościoła. W kolejnym roku rownież pojechałam, może już z trochę innym nastawieniem, ale co do wiary, to cały czas byłam letnia.
Dopiero, mniej więcej w 2013 roku, tak na początku, doszło do wielkiej eksplozji w moim sercu. Co mam na myśli mówiąc eksplozja? Mianowicie, doznałam łaski wylania ogromu miłości Jezusa na moje poranione serce. W momencie uzdrowienia ran, które zadali ludzie, życie, dochodzi do takiego rozpalenia serca, wręcz jego pieczenia. Tę łaskę doznałam na jednym z kolejnych uwielbień/stref chwały u Salezjanów w Słupsku. Ten moment nie był jeszcze w prawdzie do końca przełomowy, jednak otworzył on już chociażby moje "jedno oko" na wiarę, drugie cały czas udawało, że nic nie widzi.
Wówczas, mniej więcej pod koniec tego samego roku, jako już 20-letni podlotek, zaczęłam chodzić na uwielbienia w Jakubie w Lęborku, u Franciszkanów. Starałam się jeździć tam co miesiąc, żeby "ładować się" tą miłością. W między czasie zdarzało mi się bywać na jeszcze innych mszach, typu w Częstochowie u ojca Daniela, czy na mszach z modlitwą wystawienniczą prowadzonych przez księdza Karola, obecnie "stacjonującego" w Starogardzie Gdańskim. Na właśnie jednej z tych modlitw doznałam ogromnej łaski, mianowicie spoczynku w Duchu Świętym, jeden z najcudowniejszych momentów w życiu ludzkim. Moment nie do opisania. Właśnie wtedy poczułam, ze On istnieje. Oprócz tego dostałam po raz kolejny łaskę uwolnienia od ciągłego poniżania samej siebie. Chodzi o to, że zostałam skrzywdzona psychicznie, za przyczyną słów, przez pewne osoby i przez lata te słowa tak zakodowały się w moim umyśle, że zostawiły po sobie ogromną bliznę, którą niestety "leczę" co miesiąc u najlepszego lekarza do spraw sercowo-duchowych. Nie jest łatwo dziewczynie wyrzucić z pamięci słowa, które potęgują u niej jej własne kompleksy. Nic dziwnego, że jest teraz "sezon na samobójstwa", ja gdybym nie miała Boga, też pewnie bym tak skończyła. Właśnie to pierwsze ukojenie, pierwsze choć chwilowe uczucie, że jestem wspaniała, że jestem osobą jedyną w swoim rodzaju, jestem najwspanialsza i nie do podrobienia, to właśnie sprawiło, że uwierzyłam w to, że istotnie Bóg, bo to On poprzez przeogromne łzy, wręcz potok tych łez, sprawił, że poczułam się dobrze.
Ja wiem, że trudno w to uwierzyć, wiem też, że nie uwierzy w to człowiek, który tego ne przeżył, dlatego całkowicie was do tego nie zmuszam. Nie mam prawa was zmuszać do wiary w to, ani w cokolwiek innego. Macie wolną wolę, ale jeszcze lepiej mieć wiarę. I choć do tej pory cały czas rana z dawnych lat się odnawia, to warto co miesiąc starać się ją zabliźniać na Strefach Chwały i być z Jezusem nie tylko w niedziele i święta, ale także i wtedy.

Przeczytałam kiedyś cytat stworzony ze słów ojca Daniela:
"Jeżeli będziesz szedł za Jezusem, to inni będą szli za tobą ze względu na Jezusa, za którym idziesz. Nie bój się, warto zostawić wszystko dla Niego i otrzymać wszystko - być z Nim, teraz i na wieki."
Co wy na to? Na taką obietnicę? Mi się wydaje, że warto.

Słowo na dziś otworzone ponownie przed sekundą:
"Tak mówi Pan: nie do uleczenia są twoje rany, nie do usunięcia są twoje blizny. (...) To dlatego, żeś zbrodni dopuścił się wielkiej i że bardzo wiele popełniłeś grzechów, dlatego ból tak dotkliwy ci sprawiam. Ale wkrótce zostaną pożarci, ci wszyscy, co ciebie pożreć chcieli. (...) A Ja uzdrowię twe ciało i z ran cię wyleczę - Pan mówi" z księgi Jeremiasza, 30:12-17

wtorek, 17 listopada 2015

No bo po co ja tutaj?

Już tłumaczę mój jakże głupi tytuł.. Można pomysleć, "przecież ona sama zadaje sobie pytania co tu robi". Więc czemu mam zamiar pisać o wierze? O mojej osobistej przygodzie z wiarą? Bo mi się tak chce. I może nie tylko będę pisała o mojej przygodzie. Spróbuję opublikować również trochę (jeżeli się uda) świadectw osób, które 'wierzą, bo chcą' i nie chodzi mi jedynie o osoby związane święceniami z wiarą, typu księża, zakonnice, ale również, albo przede wszystkim chodzi mi o osoby świeckie, o młodych - wierzących. Zapytacie znowu, "no ale po jaką cholerę"? A no po taką, żeby pokazać, że wiara, nasza, moja, wcale nie jest obciachem i serio warto mówić, że jest się 'katolem'.
Ja jestem, a Ty?