wtorek, 18 października 2016

Dbaj o wiarę!

Człowiek za każdym razem, gdy trafia na nowych ludzi, stara się ich poznać. Choć z początku mogłoby się nam wydawać, że "podobamy" się sobie jako ludzie, że do siebie "pasujemy", to niestety czasami, z biegiem czasu okazuje się, jak człowiek bardzo się pomylił. W końcu zauważamy, że tak naprawdę niemalże nic nas nie łączy, a tak wiele nas dzieli. Przykre jest to, gdy uświadamiamy sobie, że tak naprawdę, oprócz, na przykład, kierunku w jakim się kształcimy, nic innego nas nie łączy. Wtedy nie warto czegokolwiek dalej ciągnąć, przedłużać. Nie warto pchać się w coś, co nie ma sensu, nie ma przyszłości. Patrząc teraz na swoją osobę, na przełomie lat, przypuśćmy od czasów podstawówki do teraz, widzę przeogromną zmianę. Zmianę w sobie, swoich poglądach, zachowaniu, reagowaniu w różnorakich sytuacjach. Dojrzałam, ucząc się na porażkach i sukcesach, które przeżyłam w ciagu mojego życia. Pamiętam, że jak byłam młodsza, wówczas zawsze przeżywałam, że ktoś powiedział, przypuśćmy, że mnie nie lubi, że coś mu się we mnie nie podoba. Największą "traumą" dzieciństwa, była rozłąka z przyjaciółką. Znałyśmy się od zerówki, ale niestety wybrałam inne gimnazjum i nasze drogi się rozeszły, ona gniewała się na mnie, że nie poszłam do tej samej szkoły. Po latach nawet i ja tego żałuję i sama jestem na siebie zła, ale czasu się nie cofnie. Później, w okresie dojrzewania, reakcje na cudze docinki wzmocniły się dwukrotnie, jeżeli nie jeszcze mocniej. Taki okres. Muszę przyznać, że brak stabilnej wiary, takiej prawdziwej, spowodował, że zamknęłam się w sobie, coraz mocniej zaczęłam nienawidzić sama siebie, miałam myśli samobójcze, ale na szczęście też bałam się śmierci, do tego wszelkiego rodzaju lęki, ciągły obniżony nastrój, niechęć do społeczeństwa. Teraz takie dzieciaki kwalifikują się na leczenie psychiatryczne. Ci co mnie znają, powiedzieli by "kobieto masz taką cudowną rodzinę, mamę i tatę". Ofc, I know I know. Teraz wiem. Wtedy byłam bardzo młoda i głupia. Jednak wszystko w naszym życiu dzieje się z jakiegoś powodu. Gdyby nie to, że chciałam uciec przed ludźmi z gimnazjum, nie pojechałabym nigdy na Lednicę, nie zmieniłabym swojego życia. Pewnie teraz by mnie nie było na tym świecie, a nawet jakbym była, to z pewnością nie pisałabym teraz tego tekstu. Tak mi się bynajmniej wydaje. Bóg jednak chciał inaczej. Pokazał mi drogę do Siebie. Nie chciał żebym zakończyła swoje życie tak głupio. Miał i cały czas ma na mnie jakiś specjalny plan, teraz to czuję. Zanim jednak osiągnęłam obecny stan, czyli spokojne funkcjonowanie, nie dopuszczanie do siebie złych myśli, radzenie sobie z negatywnymi emocjami i zachowaniami ze strony ludzi. Taki stan osiągałam siedem lat, a i tak w dalszym ciągu nie osiągnęłam go w 100%. Tego nie osiągnie się w pełni w czasie ziemskiego pielgrzymowania. Pełnie szczęścia osiągniemy dopiero po śmierci, gdy dostąpimy łaski i będziemy mogli radować się Bogiem w Królestwie Niebieskim. Mam nadzieję, że kiedyś będzie mi dane to osiągnąć. Bardzo tego pragnę, bo nie chcę nawet wyobrażać sobie już życia bez mojego Boga. Dzięki Niemu istnieję, oddycham, mogę się radować i smucić, po prostu żyć.


Raz "znaleziona" wiara, bez pracy i rozwoju, nie pozostanie na zawsze. Diabeł nie przestanie walczyć o to, by "spuścić" naszą duszę w piekielne czeluścia. Dlatego musimy walczyć. Dbać o wiarę, jak o drzewko zasadzone w ogrodzie. Jak nie będziemy go podlewać, plewić dookoła, to uschnie i trzeba będzie je wykopać i wyrzucić. O wiarę trzeba dbać tak jak i o miłość. Ale wiadomo, że z Bogiem nigdy nie przegramy. "Jeżeli Bóg z nami, którz przeciwko nam?" Bo nie musimy mieć wiele po ludzku, wystarczy, że będziemy mieli Boga w sercu, a nic więcej do pełni szczęścia nie będzie nam potrzebne. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz