wtorek, 15 listopada 2016

Zmieniamy domenę!

Od dziś, wszystkie dotychczasowe posty i nowe posty będą widoczne na stronie STRONA INTERNETOWA - KLIK
Także zmieniamy miejsce, z Blogger'a na wix.com :) Zaglądajcie i nie zapominajcie o mnie! LOVE

niedziela, 30 października 2016

Total eclipse of a heart

Czasami bywa tak, że czujemy się całkowicie wypompowani ze wszystkich sił. Nie mamy chęci do robienia czegokolwiek. Wolimy pozostać w swoich czterech ścianach, by dodatkowo się dobijać. Wolimy robić wiele innych rzeczy niż spotkania z przyjaciółmi, bo nie chcemy żeby zadawali pytania, które wymagałyby otwarcia i wyrzucenia z siebie tego, co tak naprawdę sprawiło, że nasze serducho i dusza nie mają już blasku. Nie chcemy też żeby się nami przejmowali. Ale co tutaj tłumaczyć?! Czarny miesza, czarny działa. Dowala każdego dnia, każdemu, no chyba, że jesteś już jego w 100%. Ci, którzy pragną być z Chrystusem bronią się. Razem ze swoim Bogiem walczą z rogatą istotą, żeby nie zejść z dobrej drogi na tyle daleko, by na nią nie zdołało się już wrócić. Nie wierzę, że nikt z Was, czytających tego bloga, nie czuł się jak wrak po bitwach stoczonych z czarnym. Bo chyba wiecie, że on istnieje? Dziwne by to było, gdybyście wierzyli w Boga, a twierdzili, że szatana nie ma. No ale może, jeżeli tak było, to ten post skłoni Was do przemysleń. 
"Przeżywasz opuszczenie, a ja Cię zapewniam, że wtedy właśnie Jezus przyciska Cię mocno do swojego serca." Św.Ojciec Pio
Co jest najlepszym lekiem na takie samopoczucie? Modlitwa. Oprócz niej ładowanie baterii na strefach chwały, wieczorach uwielbienia. Jeżeli jesteśmy już na jakimś etapie "związku" z Chrystusem, musimy być gotowi na upadki, na wiele upadków. Bo jak napisałam we wcześniejszym poście, upadać to znaczy być na dobrej drodze. Bo jeżeli rogaty się Ciebie czepia, to znaczy, że uciekasz mu z rąk. Trzymajmy się więc tej dobrej drogi. Idźmy za Chrystusem, bo inne drogi są zdradliwe i niepewne. 
"Jeżeli trwacie w nauce mojej, jesteście prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli." Ewangelia wg św. Jana 8, 31-32

sobota, 22 października 2016

Upadasz? To dobrze!

Ile razy zdarza się nam narzekać, że upadliśmy, że ktoś nas zranił, że znowu coś nie poszło po naszej myśli? Chyba wiele razy. Generalnie nasze życie składa się z upadków i wzlotów. Oczywiście każdy z maz wolałby mieć w życiu same sukcesy, by móc jedynie radować się i cieszyć. Jednak tak, niestety się nie da. W liście do Hebrajczyków 12, 5-6 czytamy: " Synu mój, nie lekceważ karcenia Pana, nie upadaj na duchu, gdy On cię doświadcza. Bo kogo miłuje Pan, tego karci, chłoszcze zaś każdego, którego za syna przyjmuje." Czyż od razu nie patrzymy na nasze upadki inaczej? One są błogosławieństwem, żebyśmy nie poddawali się, lecz cały czas wzrastali. Żebyśmy nie popadali w pychę tylko byli pokorni. Przecież tylko pokorą daną przez Boga można zwyciężyć szatana. Szatan nienawidzi ludzi pokornego serca. Nienawidzi Maryi, która jest najpiękniejszym przykładem pokory. Przyjęła od Boga syna, Chrystusa, którego wychowała i kochała całym swoim sercem i duszą, a w dniu Jego ukrzyżowania przeniknął jej serce miecz, czyli Bóg ją doświadczył, ponieważ ją miłował. Ja osobiście, od razu inaczej popatrzyłam na swoje życie, kiedy przeczytałam ten fragment Pisma Świętego. Stwierdziłam wręcz, że lepiej częściej upadać, żeby faktycznie walczyć ze swoim ego, ze swoją pychą, która tylko odciąga nas od Boga. Pokory trzeba uczyć się cały czas, non stop. Nigdy nie możemy stwierdzić, że ja to jestem pokornym człowiekiem. W momencie, gdy już wypowiadamy te słowa, przemawia przez nas pycha. Jakże prosto wpaść w sidła szatanowi. Oczywiście mamy prawo popełniać błędy, przecież jestesmy tylko ludźmi. Jednak jeżeli będziemy potrafili się do nich przyznać przed Bogiem, uniżyć się i wyznać je w konfesjonale, to właśnie wtedy najlepiej walczymy ze swoją pychą. Bo kto lubi przyznawać się przed drugim człowiekiem, którym jest kapłan, że zgrzeszyłem? Chyba nikt. Dlatego moment spowiedzi jest bardzo dobrym momentem do pracy nad sobą. Oprócz tego, jako chrześcijanie, bierzmy przykład z Chrystusa. Idźmy za Jego nauką i wprowadzajmy ją w życie. To zdecydowanie najlepszy Nauczyciel, bo uczy nas jak żyć, by dostąpić zbawienia. 
"Patrzmy na Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala. On to zamiast radości, którą Mu obiecywano, przecierpiał krzyż, nie bacząc na [jego] hańbę, i zasiadł po prawicy na tronie Boga. Zważcie więc na Tego, który ze strony grzeszników tak wielką wycierpiał wrogość wobec siebie, abyście nie ustawali załamani na duchu. Jeszcze nie opieraliście się aż do krwi, walcząc przeciw grzechowi" List do Hebrajczyków 12, 2-4
Właśnie, przecież Chrystus wycierpiał tak wiele, a był Synem Bożym. Jakże my możemy wtenczas krzyczeć z bólu, jęczeć, że Bóg nas zostawił samych, że obarczył nas cierpieniem, że nas nie kocha? Przecież Swojemu Synowi nie oszczędził bólu i mąk. Nikt też nie obiecywał, że droga do zbawienia będzie łatwa. Można ją porównać do drogi usłanej różami. Pasuje, bo mimo iż płatki róż są delikatne, to łodyga ma kolce. Właśnie takie jest nasze życie, czasem radość, czasem smutek. Tylko czego byśmy chcieli mieć więcej? Radości, czy łez? Na te pytania musimy odpowiedzieć sobie sami. Nie bójmy się cierpienia, to ono nas kształtuje. Pomaga nam wzrastać i być bliżej Boga. Chyba tego pragniemy. 
"Dlatego wyprostujcie opadłe ręce i osłabłe kolana! Proste ślady czyńcie nogami, aby kto chromy, nie zbłądził, ale był raczej uzdrowiony. Starajcie się o pokój ze wszystkimi i o uświęcenie, bez którego nikt nie zobaczy Pana. Baczcie, aby nikt nie pozbawił się łaski Bożej, aby jakiś korzeń gorzki, który wyrasta do góry, nie spowodował zamieszania, a przez to nie skalali się inni" List do Hebrajczyków 12, 12-15

piątek, 21 października 2016

Wierzyć jak Judyta

"Tyś uczynił to wszystko, co byo dawniej i jeszcze przedtem, i co potem było, obmyśliłeś także, co się dziś dzieje i co się dopiero stanie; wszystko, jak pomyślałeś, tak się stało. Wszystkie Twoje postanowienia stają przed Tobą i mówią: Oto jesteśmy! Wszystkie Twoje drogi są już przygotowane, a zamiary Twoje to rzeczy, które istnieją." Księga Judyty 9, 5-6

Po raz pierwszy, podczas wieczornego czytania Biblii, na "chybił trafił", wpadłam na księgę Judyty, a właściwie na jej modlitwę kierowaną do Najwyższego. Jakże była pełną wiary kobietą! I nie tylko. Wiara dodawała jej siły. Niczego się nie bała. Jak jest napisane w dalszych wersach rozdziału 9, mówiła do Boga:

"Twoja bowiem potęga - to nie liczne wojsko, do Twego panowania niepotrzebni mocarze, gdyż jesteś Bogiem słabych i maluczkim spieszysz z pomocą. Dla ubogich jesteś ostoją i masz w swej pieczy wzgardzonych, i wybawiasz tych, co stracili nadzieję." Księga Judyty 9, 11

Tak pewne i piękne słowa, z ust niewiasty, wdowy, samotnej, ale tylko po ludzku, kobiety. Tak naprawdę Judyta pokazuje, że ma wszystko, co jest potrzebne każdemu człowiekowi. Bo MA WIARĘ! Jak wielkim darem od Boga jest wiara. Judyta pokazała, że z wiarą, z Bogiem można wszystko. Nawet strach znika. Cóż więc można począć bez wiary? Jedynie bezmyślnie brnąć przez życie i ślepo ufać innym. Powtarzać cokolwiek się usłyszy. Gdy człowiek dostępuje łaski wiary, może spojrzeć inaczej na świat, z innej perspektywy, tej "Bożej" perspektywy. Nie mówię tutaj o tym, że człowiek wierzący widzi świat w inny sposób, chodzi bardziej o głębię. Może i oczami ciała widzimy to samo. Te same lasy, morza, rzeki, góry. Lecz oczami duszy widzimy inny świat. Świat pełen możliwości, których większość nie zauważa. Patrząc na obcą nam osobę nie oceniamy pochopnie, albo staramy się tego nie robić, patrząc jedynie na zewnętrze człowieka. Staramy się patrzeć głębiej, przez oczy w serce. Bo przecież człowiek uwielbia wcielać się w role. Lubi grać, choć tak naprawdę nie jest aktorem. Boi się pokazać światu siebie, bo wie, że za chwilę go ocenią, wyśmieją. Nic więc dziwnego, że ludzie zakładają maski. Mam jednak nadzieję, że kiedyś, może niedługo, każdy z chodzących po ziemi pozna Tego, który jest "Drogą, Prawdą i Życiem" i postara się zrzucić ze swojej twarzy wszystkie maski. Bo być sobą, to najepsze rozwiązanie. Bynajmniej się wie, jest się pewny tego, że znajomości, przyjaźnie i związki, które tworzymy są prawdziwe.

"Niech cały Twój lud i wszystkie Twoje pokolenia poznają i wierzą, że jesteś Bogiem, Bogiem wszelkiej potęgi i siły, i że oprócz Ciebie nikt nie jest obrońcą [Izraela]." Księga Judyty 9, 14

wtorek, 18 października 2016

Dbaj o wiarę!

Człowiek za każdym razem, gdy trafia na nowych ludzi, stara się ich poznać. Choć z początku mogłoby się nam wydawać, że "podobamy" się sobie jako ludzie, że do siebie "pasujemy", to niestety czasami, z biegiem czasu okazuje się, jak człowiek bardzo się pomylił. W końcu zauważamy, że tak naprawdę niemalże nic nas nie łączy, a tak wiele nas dzieli. Przykre jest to, gdy uświadamiamy sobie, że tak naprawdę, oprócz, na przykład, kierunku w jakim się kształcimy, nic innego nas nie łączy. Wtedy nie warto czegokolwiek dalej ciągnąć, przedłużać. Nie warto pchać się w coś, co nie ma sensu, nie ma przyszłości. Patrząc teraz na swoją osobę, na przełomie lat, przypuśćmy od czasów podstawówki do teraz, widzę przeogromną zmianę. Zmianę w sobie, swoich poglądach, zachowaniu, reagowaniu w różnorakich sytuacjach. Dojrzałam, ucząc się na porażkach i sukcesach, które przeżyłam w ciagu mojego życia. Pamiętam, że jak byłam młodsza, wówczas zawsze przeżywałam, że ktoś powiedział, przypuśćmy, że mnie nie lubi, że coś mu się we mnie nie podoba. Największą "traumą" dzieciństwa, była rozłąka z przyjaciółką. Znałyśmy się od zerówki, ale niestety wybrałam inne gimnazjum i nasze drogi się rozeszły, ona gniewała się na mnie, że nie poszłam do tej samej szkoły. Po latach nawet i ja tego żałuję i sama jestem na siebie zła, ale czasu się nie cofnie. Później, w okresie dojrzewania, reakcje na cudze docinki wzmocniły się dwukrotnie, jeżeli nie jeszcze mocniej. Taki okres. Muszę przyznać, że brak stabilnej wiary, takiej prawdziwej, spowodował, że zamknęłam się w sobie, coraz mocniej zaczęłam nienawidzić sama siebie, miałam myśli samobójcze, ale na szczęście też bałam się śmierci, do tego wszelkiego rodzaju lęki, ciągły obniżony nastrój, niechęć do społeczeństwa. Teraz takie dzieciaki kwalifikują się na leczenie psychiatryczne. Ci co mnie znają, powiedzieli by "kobieto masz taką cudowną rodzinę, mamę i tatę". Ofc, I know I know. Teraz wiem. Wtedy byłam bardzo młoda i głupia. Jednak wszystko w naszym życiu dzieje się z jakiegoś powodu. Gdyby nie to, że chciałam uciec przed ludźmi z gimnazjum, nie pojechałabym nigdy na Lednicę, nie zmieniłabym swojego życia. Pewnie teraz by mnie nie było na tym świecie, a nawet jakbym była, to z pewnością nie pisałabym teraz tego tekstu. Tak mi się bynajmniej wydaje. Bóg jednak chciał inaczej. Pokazał mi drogę do Siebie. Nie chciał żebym zakończyła swoje życie tak głupio. Miał i cały czas ma na mnie jakiś specjalny plan, teraz to czuję. Zanim jednak osiągnęłam obecny stan, czyli spokojne funkcjonowanie, nie dopuszczanie do siebie złych myśli, radzenie sobie z negatywnymi emocjami i zachowaniami ze strony ludzi. Taki stan osiągałam siedem lat, a i tak w dalszym ciągu nie osiągnęłam go w 100%. Tego nie osiągnie się w pełni w czasie ziemskiego pielgrzymowania. Pełnie szczęścia osiągniemy dopiero po śmierci, gdy dostąpimy łaski i będziemy mogli radować się Bogiem w Królestwie Niebieskim. Mam nadzieję, że kiedyś będzie mi dane to osiągnąć. Bardzo tego pragnę, bo nie chcę nawet wyobrażać sobie już życia bez mojego Boga. Dzięki Niemu istnieję, oddycham, mogę się radować i smucić, po prostu żyć.


Raz "znaleziona" wiara, bez pracy i rozwoju, nie pozostanie na zawsze. Diabeł nie przestanie walczyć o to, by "spuścić" naszą duszę w piekielne czeluścia. Dlatego musimy walczyć. Dbać o wiarę, jak o drzewko zasadzone w ogrodzie. Jak nie będziemy go podlewać, plewić dookoła, to uschnie i trzeba będzie je wykopać i wyrzucić. O wiarę trzeba dbać tak jak i o miłość. Ale wiadomo, że z Bogiem nigdy nie przegramy. "Jeżeli Bóg z nami, którz przeciwko nam?" Bo nie musimy mieć wiele po ludzku, wystarczy, że będziemy mieli Boga w sercu, a nic więcej do pełni szczęścia nie będzie nam potrzebne. 

sobota, 8 października 2016

Gdybym umarła dziś w nocy

To z pewnością stwierdziłabym, że nie zrobiłam wszystkiego, o czym marzyłam w ciągu trwania mojego jakże krótkiego, jakby inny człowiek stwierdził, życia. Nie miałam okazji się zakochać, tak naprawdę po ludzku, w chłopaku, który zachwyciłby moje serce swoim duchem, sercem, uśmiechem, pasją. To ciągnie za sobą kolejne wydarzenia, nie wyszłam za mąż, nie mam dzieci, czyli nie wiem jak to jest być mamą z krwi i kości. Bóg jednak obdarzył mnie dziećmi, bo dał mi możliwość bycia matką chrzestną. Mam cudownego Kubusia i Laurę. Moje dwa serduszka ukochane. Czego jeszcze nie zrobiłam? Nie poszłam do programu muzycznego sprawdzić swoich możliwości, nie nauczyłam się grać na saksofonie, nie skoczyłam ze spadochronem, nie odwiedziłam Monte Carlo, nie nauczyłam się hiszpańskiego ani włoskiego. Dużo bym wymieniała. No przykładowo, nie poznałam moich muzycznych idoli, czy też nie wyprowadziłam się do Nowej Zelandii. Z pewnością nie zrobiłam jeszcze miliona innych rzeczy, ale coś na pewno zrobiłam. Z pełną świadomością i pragnieniem duszy i serca uznałam Chrystusa jako mojego Pana i Zbawiciela, za mojego Boga, za pierwszego w moim życiu, za moją przeogromną miłość. To dzięki niemu żyje, oddycham, jestem tym kim jestem, bez niego nie miałabym po co żyć, żyłabym bez celu, a przecież moim celem jest życie wieczne. Dzięki Bogu, nauczyłam się przebaczać, kochać, szanować innych, starać się być pokornym, a nie pysznym. Ej no i jeszcze nauczyłam się po ludzku, gotować, piec, grać na gitarze, śpiewać (chyba), czy jeździć samochodem. I wiele innych rzeczy, mam nadzieję, ha ha. Jednak co ja, maleńka dusza, którą dwadzieścia trzy lata temu Bóg powołał do życia na ziemi, mam do gadania? Kiedy tylko mój Bóg będzie chciał, powoła mnie do Siebie i mam nadzieję, że dane mi będzie radować się Jego pięknem w Raju. Ja, jako służebnica Twoja, mój Panie, przyjmuję wszystko, cokolwiek dla mnie przygotowałeś. Amen. 

niedziela, 11 września 2016

Akt wieczornej desperacji

Co kogo obchodzi czy wolna czy zajęta?! Wybaczcie za słowa, no ale do jasnej cholery, ja nie toaleta, żebym była wolna lub zajęta.. Moje dwadzieścia trzy wiosny to już za dużo na bycie singielką? Bo jeżeli tak to nawet jakby mi ktoś znalazł milion kandydatów to ja nie mam na takie zabawy ochoty. Ja chcę z Bożą pomocą znaleźć mężczyznę, którego najpierw nazwę swoim przyjacielem. Chcę z nim dzielić wspólne pasje, poglądy, a nie on interesuje się tym, a ja czymś innym. To nie będzie miało sensu. Musimy iść jedną drogą w stronę zbawienia, skoro się już na nią zdecydujemy.
A co ja w ogóle piszę, jak mam kiedyś mieć chłopaka, potem męża, to będę miała, a jak nie mam mieć to nie. Zaakceptuje wszystko, jeżeli takie będą plany Boga. Jego woli się nie będę sprzeciwiała. No bo po co? Nie ma sensu, przecież On wie najlepiej, co jest mi potrzebne do szczęścia. Prawdą jest to, że czuję pragnienie bycia matką, ale jeżeli nią nie będę to postaram się okiełznać mój egoizm i z pokorą to przyjmę. Przecież jestem służebnicą mojego Boga, niech mi się stanie według Jego słowa. 
Dlatego dajcie mi żyć...
#Amen